"Tylko jedno życzenie..." - opowiadanie świąteczne ROZ.1


Kilka dni temu wpadłam na pomysł napisania dla Was opowiadania / krótkiej historii ze świątecznym klimatem w tle. Poniżej prezentuje Wam pierwszy rozdział. Jest to tekst bez redakcji, więc mogą pojawić się w nim błędy, za co z góry przepraszam.
Tytuł opowiadania : Tylko jedno życzenie...

1.   Niespodziewane spotkanie i bolesne wspomnienia sprzed lat

Ada
Pierwszy dzień grudnia


Dzisiaj pierwszy grudnia. Już niedługo święta, czas którego nie znoszę. Mam na imię Ada i niedawno skończyłam trzydzieści lat. I jak to mówi moja babcia — jestem starą panną. Niestety, choć to nie do końca mój wybór, ale o tym może kiedy indziej.

Święta to jednak nie jedyna rzecz (przyjmując to za rzecz), której nie cierpię. Nienawidzę być sama. Samotność mnie dobija, a poza tym boję się, po prostu boję się być sama, nawet we własnym mieszkaniu. Tak, to zaskakująco dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że… od ponad trzech lat mieszkam sama. No dobra, nie sama, bo z moim kotem, Filemonem, ale musicie wiedzieć, że on to jest dopiero dziwny. Jest najbardziej wrednym i najbardziej egoistycznym kotem, jakiego znam. A miałam ich już kilka, wszak wychowywałam się na wsi, w której nadal zresztą żyję, a moi rodzice zawsze mieli w domu koty. Dużo kotów. Dlatego też, bojąc się samotności — i własnego kota, którego pazury czułam na sobie już niejeden raz — do swojego mieszkania w jednym z gniewińskich bloków wracam tylko na noc. Nie lubię w nim być jeszcze z jednego powodu. Z powodu Piotrka, z którym niegdyś planowałam wspólne życie. I nic z tych planów nie wyszło, choć nasza bajka zapowiadała się naprawdę wspaniale.

Aby jak najmniej czasu spędzać w swoim mieszkaniu, niemalże każdy dzień, oprócz tych nieszczęsnych weekendów, spędzam w pracy. Od dwóch lat pracuję jako doradca finansowy w jednym z gdyńskich banków. Chciałam pracować jak najdalej od domu, więc kiedy tylko znalazłam w Internecie ogłoszenie o naborze do gdyńskiego banku, nie zastanawiałam się długo i wysłałam swojego CV. Po dwóch dniach od wysłania, pewna przemiła pani, która jak się później okazało była szefową banku, zadzwoniła do mnie i poprosiła o spotkanie. Następnego dnia pojechałam do Gdyni i po kilkunastu minutach rozmowy dostałam tę pracę. Lubię pracować wśród ludzi i przede wszystkim, uwielbiam im pomagać, tłumacząc — czasem długimi godzinami — na czym dokładnie polega przygotowana specjalnie dla nich oferta przez nasz bank.

Poza tym, weekendy, a już szczególnie wszystkie soboty spędzam w jednym z pobliskich hospicjów. Kilka lat temu moja mama zachorowała. Na początku nikt dokładnie nie wiedział, żaden lekarz, co dokładnie jej dolega. Poddana była wielu badaniom, ale przez pierwsze dni jej fatalnego samopoczucia, nie wiedzieliśmy nic. Dopiero, po nieco ponad miesiącu od pierwszej wizyty u lekarza, dowiedzieliśmy się wszystkiego. Moja mama miała raka piersi. Gdy dowiedziałam się o tym, byłam w szoku. Nie sądziłam, że będzie aż tak źle. Z pomocą przyszli nam jednak przyjaciele mojej matki, która od ponad dwudziestu lat była pielęgniarką i pracowała w wejherowskim szpitalu. Jeden z jej kolegów, niejaki Tomasz Adamowicz, lekarz z którym moja mama przyjaźniła się od wielu lat, od razu podszedł do sprawy bardzo odpowiedzialnie i już po kilku dniach zorganizował wyjazd mojej rodzicielki do Niemiec. W okolicach Hamburga mieściła się klinika jego kolegi, który kiedy tylko dowiedział się o problemach mojej mamy, postanowił jej pomóc. I tak oto, kilka miesięcy później moja mama — choć pozbawiona obu piersi, które trzeba było usunąć — powróciła do pełni sił. Zanim jednak to się stało, obiecałam sobie pewnego dnia, że jeśli tylko uda jej się wyzdrowieć, ja podejmę się wolontariatu. Chciałam pomagać ludziom takim, jak ona — chorym, nie posiadającym nadziei na lepsze jutro. Słowa dotrzymałam i od kilku lat spędzam soboty i niedziele w hospicjum. Może to dziwne, ale to właśnie tam czuje się najlepiej. Wiem, że moja obecność przynosi w jakiś sposób ukojenie tym wszystkim chorym ludziom. Naprawdę, musicie mi uwierzyć na słowo, że nie ma nic lepszego, niż rozmowa ze schorowaną staruszką, czy też sam jeden, zwyczajny uśmiech kierowany przez pacjenta w moją stronę. Lubię czuć się potrzebna, lubię wiedzieć, że to, co robię ma sens i właśnie dlatego tam odnajduję siebie.

Akurat teraz, kiedy spisuje te słowa, również jest sobota. Dzień który tradycyjnie spędziłam w hospicjum. Ta grudniowa sobota nie była jednak taka, jak wszystkie inne. Wydarzyło się bowiem coś, co w jednej chwili zburzyło mój dotychczasowy świat. Jedno głupie spotkanie, przez które teraz — zamiast pójść spać — siedzę i wspominam, to co wydarzyło się przed laty. A musicie wiedzieć, że wydarzyło się naprawdę wiele złych rzeczy. Tak, mój eks, którego dzisiaj przypadkiem spotkałam na ulicy był chodzącym złem. Za nic w świecie nie chciałam go spotkać, nie po tym, co mi zrobił. I przez ponad trzy lata nie miałam z nim żadnego kontaktu. Aż do dzisiejszego poranka…

Ze swojego mieszkania wyszłam tak, jak zawsze, tuż po ósmej rano. Swoje kroki skierowałam ku parkingowi, na którym stało moje wysłużone auto. Całą noc padał śnieg, więc kilka minut zajęło mi odśnieżanie mojego fiata. Gdy to robiłam, myślałam tylko o tym, czy bezpiecznie dojadę do Pucka — miasta, w którym znajdowało się moje hospicjum. Po chwili jednak z zamyślenia wyrwał mnie radosny okrzyk. Słysząc, jak ktoś wykrzykuje moje imię, aż mnie sparaliżowało. Doskonale bowiem znałam ten głos… Towarzyszył mi on przez wiele, wiele lat. Był niegdyś moim ukojeniem, jednym, czego chciałam czasem słuchać. Ten głos, nieco zachrypnięty, co kiedyś szalenie mnie podniecało, należał do mojego eks. Do mojego, tfu — już od ponad trzech lat nie mojego Piotrka — mężczyzny, który jak gdyby nigdy nic się między nami nie wydarzyło, po prostu podszedł do mnie.

    — Witaj, Adko — powiedział na przywitanie. Adka to zdrobnienie mojego imienia, które on sam wymyślił. I dawniej bardzo często tak mnie nazywał.
    — Cześć — odpowiedziałam oschle i powróciłam do skrobania przedniej szyby w moim aucie.
    — Miło cię zobaczyć po tylu latach… — Dodał, cały czas wpatrując się we mnie z uśmiechem na twarzy. — Akurat przechodziłem obok i zobaczyłem ciebie. Mój kumpel kupił sobie kilka tygodni temu mieszkanie w sąsiednim bloku i pomagam mu weekendami w remontach.

Ja jednak nie miałam zamiaru z nim rozmawiać, więc nadal, pomimo ogromnego zaskoczenia, jakie czułam, które zresztą momentalnie wywołało we mnie potworny skurcz wewnątrz mojego brzucha, nie przerywałam swojej pracy. Mój eks nie zbaczając na to, kontynuował swój monolog.

    — A co tam u ciebie, Ada? Jak ci się żyje? W sumie to nie spodziewałem się, że cię tu spotkam. Myślałem, że tak jak ja, już dawno temu wyprowadziłaś się z Gniewina.
    — Dobrze mi tu — odpowiedziałam szczerze, patrząc mu prosto w oczy. I to był mój błąd. Nie powinnam była spojrzeć w jego oczy. Ich błękit był dla mnie kiedyś najpiękniejszą barwą. Gdy je dzisiaj ujrzałam, chciałam uciec jak najdalej. Momentalnie przypomniało mi się wszystko, a szczególnie to, że ja, idiotka nadal nie pozbierałam się po tym rozstaniu. Nie umiałam o nim zapomnieć. A on przecież mnie zdradził, zostawił samą, tak potwornie skrzywdził. W tamtej jednej, głupiej chwili zrozumiałam też, że… Nadal go kocham. Wiem, to chore.
    — Tak, ja też tutaj wracam na dobre. —  W końcu jego słowa przerwały chwilową ciszę, w czasie której patrzyliśmy sobie w oczy. — No nic, muszę uciekać, tam idzie Tomek, z którym muszę pojechać do miasta dokupić kilka rzeczy — dodał, wskazując palcem na idącego tuż przed nami mężczyznę. — Trzymaj się, Adka. I do zobaczenia, mam nadzieję.

Do zobaczenia? Chyba sobie ze mnie żartował. Jak mógł być tak bezczelny i tak po prostu, podejść, przywitać się i rozmawiać ze mną? Przecież to niedopuszczalne po tym, co mi zrobił! Byłam tak bardzo wściekła, że nie wiedziałam, co robić. Najchętniej wróciłabym do mieszkania. Z żalu i rozpaczy usiadłabym w fotelu z kieliszkiem ulubionego wina w ręku i zadręczałabym się wspomnieniami. Wiedziałam jednak, że to nie byłoby dobre wyjście. Poza tym, musiałam być w hospicjum. Przecież obiecałam pani Marysi, że będę przy niej wtedy, kiedy odwiedzi ją mąż. Mąż tyran, dla którego własna żona nie znaczyła kompletnie nic. A już szczególnie teraz, kiedy była chora i zamiast siedzieć w domu i pilnować dzieci, spędzała czas najpierw w szpitalu, a teraz, kiedy nie było już dla niej nadziei, w hospicjum, oczekując — jak to często mawiała — na ostateczne spotkanie. Wiedziała,  że wkrótce umrze. I za nic w świecie nie chciała być sama. A ja doskonale ją rozumiałam. Pojechałam więc do Pucka i była to najlepsza moja decyzja. Byłam przy tej — ledwo czterdziestoletniej, choć wyniszczonej przez chorobę, to wciąż pięknej kobiecie — która nawet męża tyrana witała serdecznym uśmiechem.

Na moje nieszczęście dzień minął szybko. O wiele za szybko, bo teraz siedzę i myślę. Jest godzina dwudziesta trzecia. Jutro znowu muszę jechać do hospicjum. Powinnam się położyć i pójść spać. Mój kot dostaje już  świra — światło w mojej sypialni jest włączone, a on bardzo tego nie lubi. Wieczorami, czy nocą ma być ciemno w naszym mieszkaniu. I koniec kropka. Zamiast położyć się na łóżku, miauczy już dobrych kilka minut i drapie mój ulubiony dywan. Wiem, że robi to specjalnie. A on wie, że mnie to wkurza. Nie mam jednak sił żeby wstać i wynieść go do kuchni. Zresztą, ostatnio zrzucił z parapetu moje dwa jedyne kwiaty, więc sami rozumiecie. Lepiej niech jest tutaj ze mną…

O nie, właśnie zaczął drapać moją perską narzutę, jedyną pamiątkę, jaka została mi po mojej babci. Na to mu nie pozwolę! Więc… Sami rozumiecie. Jutro też jest dzień. Wstaję i wyłączam światło. Wracam do łóżka, potykając się przy tym o Filemona, który tylko na sam dotyk moich stóp, zaczął przeraźliwie syczeć. Tak, mój kot potrafi też syczeć i ten dźwięk zawsze mnie przeraża. Idę spać, bo też co mi pozostało… Nic poza widokiem błękitnych, wpatrzonych we mnie oczu, którego kiedyś były dla mnie wszystkim…

*****

Jeśli tylko znajdą się chętni do czytania - będę publikować kolejne fragmenty. 
Miłego dnia!

Adriana

8 komentarzy:

  1. Z przyjemnością przeczytam. Zapowiada się ciekawie. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie super! Czekam na więcej 💚

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacja. Z ciekawością czekam na ciąg dalszy. 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci :) Ciąg dalszy poznasz w grudniu - kiedy zostanie wydany zbiór opowiadań :)

      Usuń
  4. Zapowiada się naprawdę interesująco. 😊 Czekam na kolejne rozdziały i zastanawia mnie czemu chłopak znów ma na imię Piotrek. 🤔

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam słabość do tego imienia i to ogromną! :)

      Mój mąż i syn noszą właśnie takie imię, więc... Sama rozumiesz ;-)

      Usuń

Uwikłani w księgarniach