I (nie) ślubuję Ci... ROZDZIAŁ 1




1.


Można powiedzieć, że z Tomkiem, moim mężem, znamy się od zawsze. Odkąd tylko sięgam pamięcią, nasi rodzice byli przyjaciółmi. Ja i Tomek poznaliśmy się zatem wtedy, kiedy jeszcze oboje nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że za kilka lat staniemy na ślubnym kobiercu. Zresztą, ja sama nigdy nie wpadłabym na to, że zgodzę się zostać żoną mojego najlepszego przyjaciela. Kolegi z ławki, jedynego powiernika. Los jednak miał dla nas właśnie taki plan, abyśmy to życie spędzili razem. I kiedy stałam kilka lat temu przed ołtarzem, a u swego boku miałam mojego przyszłego męża, byłam pewna, że będę najszczęśliwszą kobietą przez całe życie. I byłam. Aż do teraz.


Jeśli miałabym określić dokładny czas, w którym zbliżyliśmy się do siebie, dzięki czemu zostaliśmy parą, to z pewnością byłoby to liceum. Od podstawówki chodziliśmy razem do każdej klasy, ba — przez te wszystkie lata siedzieliśmy nawet razem w ławce. Byliśmy nierozłączni i traktowaliśmy siebie, jak rodzeństwo. Wszystko jednak zmieniło się w liceum. Akurat wtedy zadurzyłam się w jednym ze szkolnych bohaterów — chłopaku, który uratował w wakacje tonące dziecko w pobliskim jeziorze. Adam, bo tak się nazywał, oczarował mnie swoją skromnością i pasją, jaką darzył muzykę. Zbliżyliśmy się do siebie na tyle, że tylko krok dzielił nas od bycia parą. Wtedy też, z niewiadomych mi powodów, Tomek zaczął zachowywać się zupełnie inaczej, niż zazwyczaj. Prawił mi komplementy niemalże każdego dnia, otaczał mnie swoją opieką, był na każde skinienie mojego palca. I choć już wcześniej był mi zupełnie oddany, czułam, że coś się zmienia między nami. Dał mi się poznać z innej, niż dotychczas strony. Z każdym kolejnym dniem zaczęłam dostrzegać w nim nowe rzeczy. Nagle, po tylu latach przyjaźni, zaczął się jawić przed moimi oczami nie tylko jako świetny przyjaciel. Zaczęłam dostrzegać, jak przystojnym jest mężczyzną. Początkowo broniłam się przed tym uczuciem i wmawiałam sobie, że oszalałam, ale z czasem dałam sobie z tym spokój. Nie dało się uciec przed tym uczuciem. Pokochałam go, bo wiedziałam, jak wspaniałym jest człowiekiem. Poza tym, podobał mi się tak szalenie mocno, że nagle wszystko inne przestało mieć dla mnie znaczenie, na czele z Adamem, który także nie rozpaczał zbyt długo po tym, jak oznajmiłam mu pewnego dnia, że zakochałam się w Tomku.

Po jakimś czasie okazało się, że również i mój przyjaciel zakochał się we mnie. Akurat spędzaliśmy, jak co roku, wakacje na Mazurach wraz z naszymi rodzicami. Pamiętam, że tego dnia, w którym mi się oświadczył, była piękna pogoda. Tomek nie próżnował. Zamiast standardowo zapytać, jak każdy inny facet na tym etapie znajomości, czy zechciałabym spróbować, czy chciałabym być jego dziewczyną, ten od razu przeszedł do poważniejszych rzeczy. Zaimponował mi tym, jak chyba nigdy wcześniej i dał do zrozumienia, że traktuje poważnie naszą przyszłość, a w tamtym czasie takie zapewnienie było dla mnie spełnieniem moich marzeń.

Śniadanie jak każdego poprzedniego dnia, zjedliśmy razem z naszymi rodzicami. Wtedy też postanowiliśmy, że najbliższe godziny spędzimy sami, tuż przy brzegu pobliskiego jeziora. Nasi rodzice chcieli pozwiedzać pobliskie okolice, na co zarówno ja, jak i Tomek nie mieliśmy ochoty. Przynajmniej nie wtedy. Zupełnie tak, jakbyśmy oboje podświadomie czuli, że będzie to jeden z najważniejszych dni w naszym życiu. I był.

Tuż po śniadaniu wybraliśmy się nad pobliskie jezioro, do którego dojść mogliśmy tylko przez pobliski las. Nie była to jednak ani długa, ani męcząca droga, zaledwie kilka minut spaceru wzdłuż pasa pięknych drzew. Las miał ten niesamowity, intensywny zapach, który kochałam odkąd byłam małą dziewczynką, więc bez wątpienia już na starcie była to dla mnie przyjemna wycieczka. Spacerowaliśmy spokojnie, bez pośpiechu, delektując się każdym mijanym przez nas widokiem. Tomek był wyraźnie zestresowany, ale jako że kilka dni wcześniej oblał jednej z egzaminów na studiach, sądziłam, że nadal się tym przejmuje, więc nie podejmowałam nawet tematu jego samopoczucia, bo nie chciałam przypominać mu o jego porażce. Mieliśmy po dwadzieścia lat, stąd też studia były naszą codziennością i jednym poważnym zmartwieniem. Byliśmy na pierwszym roku. Studiowaliśmy razem, na tej samej uczelni, ja pedagogikę, a Tomek bezpieczeństwo narodowe, bo też od dziecka marzył o tym, aby pracować w służbach bezpieczeństwa. Ja chciałam być nauczycielką, najchętniej pracowałabym z małymi dziećmi, dopiero co zaczynającymi swoją przygodę z nauką. Oboje jednak nie skończyliśmy studiów. Oboje skończyliśmy na licencjacie. Wtedy jednak, tamtego pamiętnego dnia, jeszcze o tym nie wiedzieliśmy i myślę, że gdyby ktokolwiek powiedział nam, jak bardzo nieprzydatne w przyszłości okażą się być nasze studia, pewnie popukalibyśmy się zgodnie w czoło na znak niedowierzania.

— Pięknie tutaj, prawda? — odezwałam się w końcu, bo cisza, która panowała między nami zaczynała być coraz bardziej niezręczna. — Tak się cieszę, że znowu udało nam się tutaj przyjechać i pobyć kilka dni razem.

— Taaak, ja też się cieszę. Nawet nie wiesz, jak bardzo — odpowiedział wciąż zamyślony, błądzący w świecie swoich własnych myśli, do których nie miałam dostępu, choć tak bardzo bym tego chciała. — Milena, ja chciałem… Ja chciałem cię o coś zapytać.

Stres Tomka zaczynał udzielać się również i mnie. Czułam, że za chwilę usłyszę od niego coś naprawdę ważnego. Przecież pragnęłam tego, jak niczego innego na świecie. Starałam się jednak za wszelką cenę nie pokazywać jakichkolwiek emocji. Byliśmy już na miejscu, więc zaścieliłam koc na piasku i usiadłam na niego. Tomek nieprzerwanie patrzył na mnie i czekał na moją reakcję. Po chwili jednak usiadł obok mnie i ponownie się odezwał.

— Milena, tak sobie ostatnio myślałem dużo o nas i chciałem ci coś powiedzieć — mówiąc to był poważny chyba jak nigdy wcześniej. — Przemyślałem sobie to wszystko i chciałem… — chrząknął wymownie. — Ja chciałem cię prosić o rękę. Kocham cię, Milena i chciałbym abyś została moją żoną.

Gdy usłyszałam te słowa, byłam tak szczęśliwa, że mogłabym skakać z radości. To było spełnienie moich najskrytszych marzeń. Chciałam być z Tomkiem już na zawsze, więc bez namysłu, zgodziłam się na zostać jego żoną.

— Ja też cię kocham, Tomek i chciałabym zostać twoją żoną. Od dawna o niczym innym nie marzę.

I właśnie w tamtej chwili mój ukochany mężczyzna obdarował mnie uśmiechem tak szczerym i pięknym, że będę go wspominać już do końca moich dni. Takich uśmiechów było w naszym wspólnym życiu jeszcze kilka i pozostaną one już ze mną na zawsze.

Kiedy kilka dni później przekazaliśmy naszym rodzicom i znajomym, że jesteśmy parą, nikt nie był zaskoczony. Moi rodzice zgodnie stwierdzili, że w końcu mogą odetchnąć z ulgą, bo już się zaczynali się bać, że taki wspaniały i dobry chłopak, jakim był w ich oczach Tomek, przejdzie mi obok nosa.

Początki naszego związku były cudowne, jak u wielu innych osób. Dużo czasu spędzaliśmy razem, a po pół roku wynajęliśmy w Gdańsku wspólnie mieszkanie. Wtedy też wiedzieliśmy, że chcemy wziąć ślub, więc nasi rodzice ucieszyli się z naszej decyzji i nie mieli nam za złe tego, że postanowiliśmy zamieszkać razem.

Nasz wielki dzień zaplanowaliśmy na wrzesień, w dzień urodzin Tomka, który obchodził je piętnastego września, po nieco ponad roku od naszych zaręczyn. Byliśmy młodzi, zakochani w sobie do szaleństwa i nie widzieliśmy nic złego w tym, że bierzemy ślub w tak młodym wieku. Mieliśmy zaledwie dwadzieścia jeden lat. Nikt jednak — ani nasi rodzice, ani znajomi — nie podeszli do tego sceptycznie. Nikt nie wyraził jakiejkolwiek krytyki. Nikt nie miał wątpliwości, przecież ja i Tomek byliśmy razem od zawsze, więc ślub był naturalnym, kolejnym krokiem w naszym życiu. Z pomocą naszych mam i ciotek, a także dwóch moich najbliższych przyjaciółek, Agaty i Leny, udało nam się w zaledwie kilka miesięcy przygotować piękne przyjęcie. Moim wielkim marzeniem było zorganizowanie wesela na łonie natury. Chciałam aby było romantycznie i swojsko. I choć bałam się, czy pogoda we wrześniu będzie nam sprzyjać, postanowiłam zrobić wszystko, aby spełnić swoje marzenie. Tomek nie oponował, skłonny był do zrobienia wszystkiego, co mu proponowałam. Z pomocą przyszli nam znajomi moich rodziców, którzy mieszkali w Nadolu, miejscowości sąsiadującej z naszą. Państwo Magdalena i Grzegorz Wrońscy posiadali piękną willę i to, co interesowało mnie najbardziej — kilkuhektarowy sad, który zechcieli nam udostępnić na nasze przyjęcie. Tuż przed wejściem do samego sadu małżeństwo urządziło ogród i to taki z prawdziwego zdarzenia. To właśnie tam finalnie zorganizowaliśmy wesele, bo zaproszonych gości było zaledwie czterdziestu, więc nie potrzeba nam było kilku hektarów. Wystarczył nam ten piękny ogród, który w dzień naszego wesela zamienił się w przepiękne, klimatyczne miejsce. W obawie przed brzydką pogodą postanowiliśmy wynająć duży biały namiot, w którym wraz z zaproszonymi gośćmi spędziliśmy całą noc. Tańczyliśmy jednak na świeżym powietrzu, organizując wcześniej duży, drewniany parkiet, zrobiony specjalnie dla nas przez jednego z miejscowych stolarzy. Zewsząd otaczały nas także żywe, białe kwiaty, a także niezliczona ilość lampionów i świeczników, które paliły się do samego rana i stwarzały ten niepowtarzalny, niezapomniany klimat. Goście byli zachwyceni tak samo, jak i my. Byłam szczęśliwa, że udało mi się spełnić nie tylko swoje marzenia, ale i sprawić, że choć przez tę jedną noc inni ludzie mogli poczuć się jak w bajce.

W podróż poślubną nie wyjechaliśmy daleko. Postanowiliśmy, że będziemy podróżować po Polsce. Przecież to taki piękny kraj. Poza tym, wrzesień tamtego roku był wyjątkowo piękny i słoneczny. W kilka dni po naszym weselu wsiadliśmy do samochodu, wcześniej pakując do niego nasze bagaże i po prostu pojechaliśmy przed siebie, bez planowania niczego. Dzięki temu w tydzień zwiedziliśmy wszystkie najpiękniejsze miejsca w naszym kraju, przejeżdżając go zarówno wzdłuż, jak i wszerz. I nie ma co gadać, to była najpiękniejsza wycieczka w naszym życiu.

Następne tygodnie i miesiące minęły nam spokojnie i zaskakująco szybko. Oboje wróciliśmy do Gdańska i studiowaliśmy na drugim roku. Byliśmy wpatrzeni w siebie, jednakże pragnienie siebie nawzajem nie przysłoniło nam całego świata. W tamtym czasie wierzyliśmy, że musimy uczyć się dużo, aby cokolwiek osiągnąć w życiu. I tak minął nam pierwszy rok naszego małżeństwa. Nie kłóciliśmy się wtedy w ogóle, nawet o pozostawiane przez Tomka skarpetki w każdym możliwym miejscu w naszym mieszkaniu, czy o to, że mój ukochany niezbyt często sprzątał. Gotował jednak tak dobrze, że byłam mu to w stanie wybaczyć. Tuż po ukończeniu drugiego roku oboje wyjechaliśmy do Włoch. Jedna z naszych znajomych, którą poznaliśmy właśnie na studiach, co roku wyjeżdżała do Toskanii by tam pracować w jednym z ekskluzywnych hoteli. Po wielu rozmowach daliśmy się jej przekonać na wyjazd. W gorącej Italii spędziliśmy trzy miesiące, w czasie których intensywnie pracowaliśmy każdego dnia. Czasem nie mieliśmy nawet jednej wolnej chwili dla samych siebie, ale nie czuliśmy, że poprzez to coś tracimy. Chcieliśmy zarobić jak najwięcej pieniędzy, bo już od dłuższego czasu odkładaliśmy je na dom i wspólny biznes. Ja pracowałam jako kelnerka, a Tomek był typowym panem złotą rączką, zajmującym się dosłownie wszystkim. Dzięki temu oboje nabraliśmy doświadczenia, które w późniejszych latach zaowocowało tym, że z powodzeniem prowadzimy naszą restaurację w Gniewinie, miejscowości w której mieszkamy od zawsze.

Do Włoch wyjeżdżaliśmy w każdym wolnym czasie. Spędzaliśmy tam również wszystkie święta, bo wtedy też najbardziej potrzebowano nas do pracy. Nasz włoski szef wielokrotnie proponował nam, abyśmy na stałe przeprowadzili się do jego ojczyzny i nadal pracowali u niego. Był na tyle zdeterminowany, że chciał wynająć nam za własne pieniądze mieszkanie i zagwarantować nam wolne w każdym terminie, w jakim byśmy chcieli. Niejednokrotnie dał nam również premierę i to tak dużą, że aż było nam głupio, bo czuliśmy, że jest to niewspółmierne do pracy, jaką wykonywaliśmy. Wiedzieliśmy jednak, że chcemy żyć w Polsce i nic, nawet wielkie pieniądze nie były w stanie tego zmienić. I tak oto, po ukończonym przez nas licencjacie, zaczęliśmy budować nasz wymarzony dom. Nasi rodzice pomogli nam finansowo, więc w niecały rok po rozpoczęciu prac, zamieszkaliśmy sami w wielkim, wykończonym jedynie w połowie budynku. Na początek wyremontowaliśmy tylko parter budynku, gdzie znajdowała się duża, przestronna kuchnia połączona z ogromnym salonem, z którego wyjść można było na taras. Do kuchni przylegała również łazienka, która z której w przyszłości będą korzystać tylko goście odwiedzający nasz dom, a obok niej znajdowała się nasza sypialnia i pokój gościnny. Postawienie domu, jak i jego urządzenie pochłonęło niemalże wszystkie nasze oszczędności, które zbieraliśmy od dnia naszego wesela, więc ponownie wyjechaliśmy do Włoch. Wtedy też postanowiliśmy na jakiś czas zawiesić nasze studia, bo najważniejsze było dla nas zarobienie pieniędzy. Nigdy nie wzięliśmy żadnego kredytu, więc nasze możliwości finansowe były ograniczone, a posiadając tak duży dom i to wciąż nieukończony, byliśmy zmuszeni ciągle pracować. Po dwóch latach od tej decyzji wróciliśmy do kraju, wyremontowaliśmy w całości nasz dom i otworzyliśmy naszą restaurację z typową włoską kuchnią.

I chyba właśnie wtedy, pochłonięci pracą, zaczęliśmy się stopniowo od siebie oddalać. W nasze spokojne jak dotąd życie zaczęły wdzierać się pierwsze poważne kłótnie, nieporozumienia i kłamstwa. Wszystko to w konsekwencji doprowadziło do tej strasznej tragedii, z którą po dziś dzień nie umiem się pogodzić i myślę, że nigdy nie będę umiała.

/Adriana Rak 2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwikłani w księgarniach