I (nie) ślubuję Ci... ROZDZIAŁ 2





2.




Tomek pragnął dziecka. Niemalże odkąd zostaliśmy małżeństwem, czyli w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat, mój mąż często poruszał ten temat. Ja jednak starałam się odwlec temat mojego macierzyństwa. Po pierwsze dlatego, że byłam młoda, bez reszty zakochana w moim mężczyźnie i chciałam u jego boku cieszyć się życiem. Poza tym doskonale wiedziałam, że oprócz siebie tak naprawdę nie mamy jeszcze nic i minie długi czas, zanim czegokolwiek się dorobimy. Tomek przyznał mi rację, jednak wszystko zaczęło zmieniać się w momencie, w którym wprowadziliśmy się do naszego domu. Już podczas pierwszej nocy spędzonej w naszym domu nie omieszkał się zacząć tego tematu.

— No, teraz to kochanie mamy już wszystko i do szczęścia brakuje nam tylko małego dzidziusia — powiedział wyraźnie ucieszony gdy leżeliśmy już w naszym małżeńskim łożu, zajmującym większą część pomieszczenia. — Nawet nie wiesz, jak bardzo na to czekam. Chciałbym na początku mieć syna, wiesz słyszałem, że chłopaków jakoś łatwiej jest ogarnąć. Czas więc zabrać się do roboty — dodał przekornie, po czym położył się tuż obok mnie i zaczął delikatnie gładzić moje ciało.

— Pomyślimy o tym później, kochanie — odpowiedziałam stanowczo. — Pierwszą noc w naszym nowym domu mam zamiar spędzić w spokoju, bez żadnego stresu, o to, czy zajdę w ciążę, czy nie.

— Oj, nie przesadzaj. Przecież nie wymagam tego od ciebie, żebyś tej nocy zaszła ze mną w ciążę. Milenko, po prostu się poprzytulajmy, spędźmy jakoś miło ten czas… — Tomek był zmieszany. Wiedziałam, że zaskoczyła go moja reakcja. Nie lubiłam jednak takich podchodów, przypominania mi za każdym razem, że powinniśmy mieć już dziecko. Chciałam żeby to wyszło naturalnie, bez żadnego stresu. Mój mąż miał nieco inne podejście i najchętniej zaplanowałby już nie tylko moją pierwszą ciążę, ale i każdą kolejną.

Romantyczny czar prysł i po kilku minutach leżenia obok siebie w ciszy po prostu zasnęliśmy. Tak właśnie wyglądała pierwsza noc spędzona w naszym wymarzonym domu. Zresztą, każda kolejna wyglądała tak samo, bo też nadal pochłonięci byliśmy wykańczaniem naszego domu, a także szukaniem odpowiedniej sali lub budynku, w którym moglibyśmy otworzyć własną restaurację.

Z perspektywy czasu wiem, że wtedy zaczął się nasz pierwszy poważny kryzys. Nasze pierwsze ciche dni. Jeszcze kilka dni wcześniej mogliśmy nie odzywać się do siebie najdłużej kilka minut, po których każde z nas ustępowało, a po tej krótkiej, trwającej zaledwie kilka sekund wymianie zdań, nad naszym małżeństwem zawisły pierwsze czarne chmury, które nie zwiastowały niczego dobrego.

Z powodu braku odpowiednich finansów nasze marzenia o posiadaniu własnej restauracji musiały odwlec się w czasie. Wyjechaliśmy ponownie do Włoch, gdzie finalnie, z wyjątkiem krótkich urlopów spędzanych w Polsce, byliśmy dwa lata. Wówczas planowanie ciąży również zeszło na dalszy, bliżej nieokreślony czas, co pozwoliło mi odetchnąć. Znowu byłam szczęśliwa i znowu chciało mi się żyć. Tomek, widząc mój entuzjazm i zapał do pracy, odpuścił i zapomniał o naszych nieporozumieniach związanych z dzieckiem. Może też zrozumiał, że jak narazie poczęcie potomka jest po prostu niemożliwe ze względu na naszą pracę. Te dwa lata spędziliśmy zatem tak, jak dawniej. Wciąż przecież byliśmy młodzi i oboje, wbrew odmiennym poglądom dotyczącym przyszłości naszej rodziny, chcieliśmy po prostu żyć pełną piersią. I żyliśmy aż do powrotu do Polski.


Tuż po naszym powrocie do kraju udało nam się znaleźć odpowiedni budynek, w którym po generalnym remoncie, mogliśmy otworzyć nasz wymarzony lokal. Chcieliśmy otworzyć go jak najszybciej, więc do pomocy przy remoncie braliśmy nie tylko wykwalifikowanych pracowników, ale także naszych znajomych, czy rodziców, którzy zawsze z chęcią służyli nam swoim czasem i pomocą. Dzięki temu już w niecałe pół roku od momentu rozpoczęcia pierwszych prac, świętowaliśmy otwarcie naszej restauracji.

Wtedy też powrócił temat dziecka. Tomek jak zawsze niby w żartach, a jednak na poważnie, zaczął przypominać mi o tym, że wciąż nie zdecydowałam się na bycie mamą. Pamiętając o tym, jaki kryzys przeszliśmy dwa lata wcześniej, postanowiłam, że wreszcie mu ulegnę. W tamtym czasie kochałam go tak mocno i tak bardzo potrzebowałam jego uwagi, że byłam w stanie zrobić wszystko. Nawet poświęcić samą siebie. I poświęciłam. Pod koniec roku dwutysięcznego piętnastego zaszłam w upragnioną przez mojego męża ciążę. I wcale nie byłam z tego powodu szczęśliwa.


/Adriana Rak, 2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwikłani w księgarniach