I (nie) ślubuję Ci... ROZDZIAŁ 3


I (nie) ślubuję Ci... Rozdział 3
Adriana Rak
(Poprzednie dwa rozdziały również znajdziecie na moim blogu - wystarczy cofnąć się do starszych postów.)



3.




W dniu, w którym wykonałam test ciążowy i po kilku sekundach zobaczyłam na nim dwie różowe kreski byłam przerażona. Miałam jednak nadzieję, że to tylko jakiś błąd, że być może szaleją mi hormony i stąd taki wynik. Aby potwierdzić swoje przypuszczenia umówiłam się na wizytę do pani ginekolog, do której chodziłam już od kilku lat. Ta niestety nie miała dla mnie zbyt dobrych wiadomości.

— Te dwie kreski na teście, o których pani wspomniała nie były przypadkowe. Gratuluję, jest pani w siódmym tygodniu ciąży. Płód rozwija się prawidłowo, nie mam żadnych zastrzeżeń — powiedziała radośnie pani doktor kilka chwil po tym, jak położyłam się na kozetce. Jednakże jej optymistyczny nastrój nie udzielił się mi wcale, no bo i jak miałam się cieszyć z dziecka, którego tak naprawdę nie chciałam i na które nie byłam gotowa. 

Kiedy wróciłam do domu i powiedziałam o wszystkim Tomkowi, ten nie krył swojego wzruszenia. Zachowywał się zupełnie inaczej, niż ja.

— To cudownie, kochanie, cudownie, że w końcu spełni się nasze marzenie. Jesteś wspaniała, wiesz? Tak bardzo mocno cię kocham — mówił, a z oczu leciały mu łzy. 

Gdy patrzyłam na mojego męża wiedziałam, że to ja powinnam być tak bardzo wzruszona. To ja powinnam być najszczęśliwszą kobietą na świecie, to ja powinnam płakać ze szczęścia. Nie potrafiłam jednak choć w połowie być tak podekscytowana, jak Tomek. Tamtego dnia stałam po prostu przed moim małżonkiem i rozpaczałam w głębi duszy, obawiając się swojej przyszłości.

Tomek nie omieszkał się poinformować wszystkich bliskich o tym, że jestem w ciąży. Kiedy odbierałam kolejny telefon z gratulacjami, byłam zła i zapytałam nawet w nerwach, czy aby przypadkiem o mojej ciąży nie poinformował całego świata. 

— Oj, kochanie, nie denerwuj się tak. Wszyscy chcą nam po prostu pogratulować, to nic złego, że są tak samo szczęśliwi, jak my. Zresztą, moja mama, kiedy do niej zadzwoniłem wczoraj, powiedziała mi, że od teraz muszę być wyrozumiały, bo będziesz miała ciągłe wahania nastroju przez hormony.

Aha. Świetnie — pomyślałam sobie w duchu. Byłam tak bardzo zła, że aż nie chciało mi się tego komentować. To i tak nie miałoby sensu. Po cichu ucieszyłam się również z tego, że przynajmniej nie będę musiała ukrywać mojego podłego samopoczucia. Przecież wszystko mogłam zgonić na buzującego we mnie hormony. 

Po pewnym czasie zaczęły pojawiać się komplikacje. Pamiętam, że zaczęłam siedemnasty tydzień ciąży i z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Od samego początku ciąży towarzyszyły mi okropne mdłości, a do tego uciążliwa zgaga. Wtedy jednak dołączyły do tego omdlenia, czasem nawet po dwa lub trzy razy na dobę, brak sił nawet na to by wykonać najprostsze rzeczy, takie jak na przykład codzienne mycie zębów, czy ubieranie się. Każdego dnia, niemalże po każdym posiłku wymiotowałam tak strasznie, że miałam dość jedzenia. Sam jego widok potrafił przyprawić mnie o mdłości i ból głowy. Pewnej nocy wstałam z potwornym bólem podbrzusza. Bolało mnie tak bardzo, że nie mogłam ani stać, ani siedzieć. Maszerowałam po całym domu, bo podczas chodzenia czułam jak powoli rozluźnia mi się brzuch. Nad ranem kiedy myślałam już, że złe samopoczucie mija, zaczęłam krwawić. Przeraziłam się. Godzinę później na szczęście byliśmy już z Tomkiem w szpitalu. Wyrok był jednak jeden. Nie byłam w stanie utrzymać dłużej tej ciąży. Poroniłam w kilka minut po tym, jak dostaliśmy się do szpitala. I choć nie chciałam tego dziecka, kiedy je straciłam, czułam ogromną pustkę. Znienawidziłam samą siebie. Obwiniałam się w duchu, że to wszystko przez to, że go nie chciałam, że to los postanowił mnie ukarać. Miałam wtedy depresję, tak samo jak i Tomek. Oboje zresztą po wielu namowach naszych rodziców, udaliśmy się do tego samego psychologa, a później i psychiatry, który przepisał nam odpowiednie leki, dzięki którym przez kilka kolejnych miesięcy jakoś się trzymaliśmy. 

Od tamtego dnia, w którym poroniłam temat ciąży stał się między nami tematem tabu. O tym co się stało rozmawialiśmy tylko z psychologiem i psychiatrą. Przez długi czas nie potrafiliśmy pocieszyć się nawzajem, ani chociaż podjąć tego tematu. Dni, tygodnie, miesiące mijały zaskakująco szybko. Zarówno ja, jak i Tomek cały swój czas poświęciliśmy pracy. Na szczęście, wtedy kiedy poroniłam, zaczął się gorący okres w naszej restauracji. Każdy weekend mieliśmy zapełniony aż po brzegi, co pozwoliło nam na zapomnienie. I zapomnieliśmy o tym prawie na kolejne dwa lata. Dwa długie lata, w czasie których żyliśmy z dnia na dzień, oddaleni od siebie jak nigdy wcześniej.


Adriana Rak
2018

1 komentarz:

Uwikłani w księgarniach